karibu! Innymi słowy, witaj w moich przygodach roadtrip blog o Afryka. Jestem Eric i podróżuję (już trzy lata) skuterem i samochodem po Afryce. Na tym blogu mijam zebry na autostradzie i wybieram się na wycieczkę łodzią po jeziorze Naivasha z wizytą na Crescent Island (polecam!).
Od Nakuru do Naivashy
Kontynuuje płynnie autostradą w kierunku Naivasha. Około jedenastej zatrzymuję się na późne śniadanie. To znów składa się z dwóch fajek tego ranka. Sprzedawca, który manewruje swoim wędzonym wózkiem po autostradzie, daje mi nawet jajko na twardo.
W przydrożnej restauracji marszczę na chwilę brwi. Tam na grilla trafiają całe kawałki koziej chomy. A że to koza, staje się jasne, kiedy na gablocie obok widzę pieczone kozie głowy. „Rafiki (suahili dla przyjaciela), smak”. Kozi piekarz trzyma przede mną świeżo upieczony kawałek kozy. Wskazuję na fajki i grzecznie odmawiam poddania się testowi.
W połowie postanawiam zjechać z autostrady w kierunku Jeziora Elementaria. Na brzegu spotykam kilku rybaków, ale nie ma tam ogromnych kolonii flamingów. „Powodzie, rafiki”.
Jezioro Naivasha i Crescent Island
Muszę zatrzymać się pod wiaduktem wzdłuż autostrady w pobliżu miasta Naivasha. Na poboczu drogi pasą się liczne zebry. A to nie jest codzienność. Zwykle zebry żyją w pobliskim parku narodowym wokół jeziora Naivasha. Ale co zrobić jako zebra, kiedy trawa wzdłuż autostrady najwyraźniej nie jest do kichnięcia…
Następnie w Naivasha jeżdżę po okolicy, ale tak naprawdę nie ma tam wiele do przeżycia. Czas ruszyć nad jezioro. Podążam za znakiem: „Safari łodzią po jeziorze Naivasha”. A trochę później musi ciężko pracować, aby ominąć całe błoto. Powodzie również odcisnęły tu swoje piętno. Kilku Hindusów (z Mombasy) stoi przy kiosku. Właśnie wrócili z rejsu statkiem po jeziorze Naivasha. Pomimo trudnej podróży spowodowanej licznymi powodziami, widocznie się podobało. „Tyle krokodyli i hipopotamów, proszę pana!”
W przypadku braku turystów (czas Covid) czarteruję prywatną łódź. Po piętnastu minutach przedzierania się przez bagna pierwsze hipopotamy płyną w moją stronę. W Lake Naivasha Resort to wszystko cena. „Ośrodek karmi hipopotamy” — mówi mi mój kapitan.
Absolutna konieczność: Wyspa Półksiężyca
Następnie postanawiamy popłynąć na Crescent Island. Wyjątkowe doświadczenie! Obszar ten został dotknięty przez powodzie z lądu w ostatnich latach. Jednak dzikie zwierzęta pozostały! W tym lamparta, który się nie pokazuje.
Po wyspie można swobodnie spacerować. Jest tylko kilku strażników, którzy trzymają cię z dala od bawołów. Dla reszty możesz chodzić wszędzie i podziwiać zebry, gnu, różne gatunki antylop i absolutną główną atrakcję: żyrafy.
To niesamowite, kiedy filmuję z odległości kilku stóp od młodej żyrafy, podczas gdy jej matka obserwuje mnie z odległości około pięciu stóp.
Kurort nad jeziorem Naivasha
Po rejsie znów się gubię (to moja bardzo irytująca cecha). Po drodze mijam jednego z wielu holenderskich hodowców kwiatów, którzy działają w tym regionie Kenii. Niestety z powodu sabatu nie mogę przejść przez bramę. Tak, ale oczywiście mam zdjęcie powiewającej flagi Feyenoordu autorstwa Van den Berg Roses.
Tutaj wszystkie drogi kończą się w ślepym zaułku i po ciemku googluję, czy w pobliżu jest jakiś hotel. Od 200 za 60 $ Lake Naivasha Resort reklamuje się na Booking.com (cena NB Genius; patrz tutaj, aby uzyskać wyjaśnienie). I tam jadę na swoim skuterze. Przy wejściu nie wiedzą, co ze mną zrobić. Strażnicy nie wiedzą nic więcej niż to, że kenijskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych spisało kurort na straty. Zapytanie w recepcji pokazuje, że jestem bardzo mile widziany. Moja rezerwacja dotarła.
Cóż, jestem w moich szortach i pomarańczowej koszuli. Pomiędzy krawatami i minispódniczkami pracowników MSW. Bez względu na to, jak piękny jest kompleks hotelowy, daj mi regularne pensjonaty. Podczas kolacji i śniadania wymagane są plastikowe rękawiczki i maska na twarz. Brak wesołej pogawędki z właścicielem czy przydatnych informacji w recepcji. Takich hoteli jest tysiąc na kilkanaście. Różni się tylko lokalizacja. Wszystko jest doskonale ułożone. Jest nawet pracownik, który dba o to, by hipopotamy znad jeziora – w ogródku oddzielonym elektrycznym płotem – delektowały się wszelkiego rodzaju przysmakami.
W następnym blogu pojadę do Nairobi, zatrzymam się na kilka dni w Jungle Villa of Charlies Travel, a potem wyjadę do Parku Narodowego Amboseli.